Florczaki, spokojna, pachnąca latem wieś w gminie Łukta, staje przed wizją zamiany w przemysłowy kurnik. Zamiast zapachu lasu i grilla – może wkrótce zagościć fetor obornika i chrobot ciężarówek. Wszystko przez kontrowersyjną inwestycję związaną z byłym mieszkańcem, Krzysztofem Więczkowskim. Chce on, aby na jego ojcowiźnie powstało Centrum Badawczo-Rozwojowe kur niosek. Problem w tym, że mieszkańcy nie chcą ani tych „badań”, ani 60 tysięcy kur tuż za płotem.
Spis treści
Kurza rewolucja – Więczkowski wraca, ale z niespodzianką
Krzysztof Więczkowski, były mieszkaniec Florczak, postanowił „wrócić do korzeni”. Tyle że nie z miłości do mazurskiej przyrody, a z planem budowy ogromnego kompleksu kurników.
Oficjalnie – projekt naukowy, współpraca z uniwersytetem, badania nad paszami. W praktyce? Ferma dla 60 tysięcy kur niosek, obornik, smród i ciężarówki. A co ciekawe – zanim rozpoczął procedury, przeprowadził swoich rodziców z Florczak do innej miejscowości. Bo, jak twierdzi, wymagają opieki. Mieszkańcy mają inne zdanie: „Wiedział, co planuje. I nie chciał, żeby jego bliscy to wdychali” – komentują.
Sala wiejska jak beczka prochu
Już na wstępie spotkania inwestor i towarzyszący mu naukowiec poinformowali mieszkańców, że projekt ma szansę otrzymać znaczne dofinansowanie z funduszy europejskich. Informacja ta wywołała dodatkowe oburzenie. „To nie granty mają decydować o naszej przyszłości!” – usłyszeliśmy po zebraniu. Mieszkańcy obawiają się, że pieniądze i interesy przysłoniły sens i lokalny kontekst tej inwestycji. A ten jest jednoznaczny: Florczaki to wieś turystyczna, w której nie ma ani jednego przemysłowego kurnika. To nie miejsce na przemysł drobiarski, tylko na ciszę, naturę i wypoczynek. Protestujący mają nadzieję, że także decydenci rozdający fundusze unijne wezmą to pod uwagę, zanim zainwestują pieniądze podatników w projekt, który może spalić na panewce.
7 lipca 2025 r. w świetlicy wiejskiej we Florczakach zawrzało. Liczna grupa mieszkańców i sąsiadów z okolicznych wsi, sołtysi, radne, urzędnicy i wójt gminy Łukta – Robert Malinowski. Po drugiej stronie: inwestor z pełnomocnikiem, profesor z uczelni i specjalista od raportów środowiskowych.
Atmosfera była gęsta od emocji i niedowierzania. Próby przekonania, że „to nie będzie śmierdziało” i „będzie ekologicznie” – nie przekonały nikogo. Wręcz przeciwnie. Mieszkańcy mówili wprost: „Dzisiaj 60 tysięcy kur, a jutro 600 tysięcy!”. Obawy dotyczyły wszystkiego: smrodu, spadku wartości nieruchomości, hałasu, turystyki, przyrody i wody. „Nie po to kupowałem tu dom, żeby teraz zamykać okna latem!” – grzmiał jeden z mieszkańców.
Na sali padły też pytania o rzekomo bezstronny raport oddziaływania na środowisko. Okazało się, że został napisany przez firmę… opłaconą przez inwestora. Mieszkańcy jasno dali do zrozumienia, że nie wierzą w ani jedno słowo z tego dokumentu.
Co wieś z tego ma? No właśnie – NIC
Zazwyczaj, gdy ktoś planuje kontrowersyjną inwestycję, oferuje coś w zamian – drogi, plac zabaw, cokolwiek. Tutaj? Zero. Żadnych rekompensat, żadnych inwestycji towarzyszących, żadnego dialogu. „To sytuacja jak z powiedzenia: Podzielmy się równo – ja biorę wszystko, a wam zostaje śmierdzące gówno” – skwitowała już po zebraniu jedna z mieszkanek. I trudno się z nią nie zgodzić. Bo tego towaru to akurat przy kurnikach brakować nie będzie.
Wójt się dystansuje. A mieszkańcy ostrzegają
Wójt gminy Łukta, Robert Malinowski próbował pozostać neutralny. „Nie stoję po żadnej stronie, procedura trwa” – mówił.
Ale mieszkańcy mają swoje przemyślenia. Wystarczyła chwila rozmowy po zebraniu, aby odczuć, jak bardzo są zdeterminowani. „Przecież ktoś musiał o tym wcześniej wiedzieć” – słychać było w kuluarach. „Jeśli gmina to klepnie, to referendum będzie szybciej niż kura zdąży znieść jajko!” – powiedział z przekąsem jeden z uczestników spotkania.
Florczaki się nie poddadzą
Pomimo upływu kilku dni od zebrania protest nie wygasł. Wręcz przeciwnie – nabiera tempa. Mieszkańcy rozmawiają, piszą, planują działania. „Są inne miejsca, gdzie można robić kurniki. Nie u nas!” – mówią zgodnie. Bo tu nie chodzi tylko o kury. Tu chodzi o dom, o życie, o spokój, którego nie da się wycenić.
Czy głos mieszkańców zostanie usłyszany przez Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska i władze gminy? Czy inwestor wycofa się z planów? Czy Florczaki zostaną Florczakami, czy kurnikowym eldorado? Sprawie będziemy się przyglądać z bliska. Bo w tej historii… trudno nie mieć wrażenia, że coś naprawdę śmierdzi.
Po więcej najnowszych informacji zapraszamy Was na portal Nasz Głos Ostróda.